Fragment artykułu Jarosława Jabłońskiego pt.: "Pojazdy Pancerne na Guadalcanal"
"Tuż przed wschodem słońca żołnierze trzech japońskich kompanii runeli w
pełnym biegu na pozycje marines, wyjąc jak opętani. Pierwsze w ich stronę otworzyły
nieprzerwany ogień gniazda km, zaraz potem bardzo skuteczne w walkach
w dżungli granatniki M2 kal. 60 mm, po jednym na każdy
broniący się pluton. Dołączyły do nich batalionowe moździerze M1 kal. 81 mm, a potem cała reszta
sprzętu, o którym wspomnieliśmy powyżej. Koncentracja ognia była potworna, co na
Guadalcanal Amerykanie zaprezentują jeszcze nie raz. Szczególnie wielka "kośba"
powstała na piaszczystej łasze, gdzie cesarscy saperzy poszli na szachujęce bród
ckm-y. Najwyraźniej Japończycy uważali, podobnie jak derwisze pod Omdurmanem (2.09.1898),
że ogień ckmów da się przejść. Trup ścielił się więc gęsto, lepiej niż w westernach Sergio Leone.
Pojedyńcze sekcje i drużyny z atakujęcych kompanii sforsowały zachodni brzeg Ilu, wpadając
na zasieki z drutu kolczastego. Przeszli przez nie jak przeciąg i doprowadzili do starć wręcz,
na granaty ręczne, bagnety, kolby i maczety, w toku których dwóch obrońców zarobiło na Navy Cross.
Wówczas szturmujący dokonali kilku włamań, blokowanych natychmiast
pododdziałami odwodowej kompanii (kanceliści, rusznikarze i kucharze) prowadzonej
przez dowódcę II bat. płk. Edwina A. Pollocka. Atakujące równie wściekle przy ujściu rzeki
kompanie 2 i 3 zdziesiątkował ogień broniących się marines wspartych na tym odcinku przez
dwa szybkostrzelne działka kal. 37 mm, bijące szrapnelami. Ichiki był zdumiony. Jego doborowy
batalion nie przebił się..."
|